poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Rozkład dnia.

 Zastanawiałam się, jakby wyglądał mój dzień w psychiatryku czy więzieniu. Pomińmy to, za co bym siedziała. 
Przykładowo : wydłubanie komuś oczu widelcem, zabicie kogoś poprzez rzucenie w  łeb największym dziełem Kinga, gadanie z powietrzem. 
Jeśli nie chce wam się czytać, po prostu zamknijcie tę stronę. 
Więzienie :
Wstaje wcześnie, nie potrafię określić, która godzina. Pierwsze promyki słońca wpadają poprzez zakratowane okienko do niedużego, zatęchłego pokoju. Powoli siadam na małym łóżku, czując pulsujący ból w każdym skrawku mego ciała. Efekty wczorajszej pracy. Zza ściany dobiegają głosy zdenerwowanych ludzi. Po chwili do pomieszczenia wchodzi ponury człowiek. Jego głowę okala burza oklapłych, brązowych włosów. Szare oczy spoglądają z niesmakiem na moją osobę. Cierpliwie czeka, aż podejdę do drzwi. Poczeka sobie.
Mijają minuty. Mężczyzna powoli traci cierpliwość przeskakując z nogi na nogę. Uśmiechając się pod nosem daję poprowadzić się małych korytarzem. W ścianach widniało wiele dziur, stara, zielona farna została brutalnie zdrapana. Gdy przechodzę widzę szereg żelaznych drzwi. Po chwili z niesmakiem mrużę oczy oślepiona nagłym słońcem. Przechodzę przez niewielkie pole, gdzieniegdzie widać kępy zielonej trawy. Wokoło ludzie mamroczą pod nosem idąc w tym samym kierunku. Zostaje przeprowadzona do niebieskiego pomieszczenia pełnego huku wirujących pralek. Liczne kobiety stoją zgarbione, wrzucając bez zastanowienia kolejne ubrania przypominające szmaty. Mężczyzna uśmiechną się pogardliwie na widok mojej miny. Nie pozostaję mu dłużna. 
Godziny mijają. Nie wiem, co mam w rękach, ważne, aby wylądowało w metalowym urządzeniu. Wspominam wczorajszy dzień. Ze zdziwieniem odkrywam, że był zupełnie taki sam jak dzisiaj. Ten sam pogardliwy uśmiech. To samo pole. Ten sam pokój. 
Wszystkie jest identyczne. Nie wiem, kiedy poprowadzono mnie do podłużnej sali pełnej zniszczonych stołów, nazywanej stołówką. Bez znaczenia, nie tknę tego ''jedzenia'' Szara breja na talerzu dziwnie pulsuje. 
Nie, to nie może być żywe.
W nagłym ataku histerii odsuwam od siebie tacę żądając natychmiastowego przejścia do mojej celi. Mężczyzna towarzyszący mi cały dzień jedynie pokręcił głową. Z uporem osła stoję w miejscu.
Po kilkunastu godzinach jestem w powrotem w prowizorycznym łóżku. Powoli zamykam oczy czekając na następną kopię dnia.

Szpital psychiatryczny:
Patrzę tępo w biały sufit. Jest ciekawszy niż podłoga, z której dopiero co wstałam. W rogu mały pająk tkał niewielką pajęczynę. Z westchnieniem siadam na szpitalnym łóżku. Nigdy mi się ono nie podobało. W niemal pustym pomieszczeniu jedynym źródłem dźwięku była niewielka mucha denerwując moją osobę. Nie mam siły się za nią uganiać. W rogu osadzona jest mała, ciemna kamera mająca na sobie nie jedno zadrapanie. 
Żadnych ostrych krawędzi. Każdy róg zaokrąglony. Po chwili łapię się za głowę wyrywając ciemne włosy. 
Za cicho.
Niedługo potem moje interesujące zajęcie przerywa uprzejme pukanie do drzwi. Krew odpływa mi z twarzy, z wściekłości zaciskam dłonie w pięści. W drzwiach nie ma klamki, jednak każda osoba wchodząca do pomieszczenia nie omieszka się zapukać. Opanowując się, syczę przez zęby '' proszę''. Wiem, że to niepotrzebne.
Pukanie ustaje wraz z otwarciem drzwi. Do celi wchodzi drobna kobieta z włosami upiętymi w ciasny kok.  Przyglądam się krytycznie jej czystemu uniformowi. Nie ma na nim żadnej plamy,
Dziwne.
Bez słowa wychodzą za nią na korytarz. Niedaleko moich drzwi siedzi skulony człowiek. Patrzy się tępo w dal, nie zwracając najmniejszej uwagi na otaczających go ludzi.
Pewnym krokiem idę dobrze znanymi pomieszczeniami.  Zatrzymuję się w sali tak bardzo odmiennej od mojego pokoju. Za wielkim, mahoniowym biurkiem siedzi wysoka postać.  Jest do mężczyzna w podeszłym wieku, z włosami przypominającymi grzywę lwa z tą różnica, iż jest ona siwa. Pod żółtymi ścianami piętrzą się półki pełne książek. Na mój widok uśmiecha się ledwo. Nie przywitał się, wiedząc, że nie odpowiem. Milczę. Zaczyna mówić coś o panicznym lęku. Nie słucham go.  Moje usta wyginają się w lekkim uśmiechu na widok polany za oknem. Zielona trawa nie jest przygniatana żadnym drapaczem chmur.  Drzewa stoją dumnie nieugięte. Mężczyzna zatrzymuje się w pół zdania spoglądając za oknem. Tym razem i on umilkł Po chwili słyszę ciche wzdychanie. 


Wiem, że dziś post jest okryty parszywym nastrojem, ale następny będzie lepszy.
I zabawniejszy.
Więzienie oraz szpital zostały utworzone w mojej wyobraźni, więc błagam - nie krytykujcie ich ...wyglądu ?
Który tekst jest bardziej udany ?
I od razu piszę - nie miałam zamiaru nikogo urazić. 


2 komentarze:

  1. Wizja szpitala psychiatrycznego według mnie była zdecydowanie lepsza.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szpital psychiatryczny.... lubię ten klimat. Udało Ci się by mnie wciągnęło.

    Możesz pisać czasami dłuższe opowiadania... z chęcia bym poczytała. Umiesz pisać.

    OdpowiedzUsuń